Benedicte Seneclauze ma niezwykłą pasję – układa mozaiki. Ale wyjątkowa jest też i ona sama. Od kiedy zamieszkała w Polsce, straciła głowę dla... niebieskiego malucha.

Z mężem i trójką dzieci Benedicte od lat wędruje po świecie – tam gdzie on dostaje pracę, tam zabiera rodzinę. W Chile dogadywała się bez problemów, bo zna włoski, ale już Chiny ją wyczerpały. Uważa, że Europejczyk za nic nie opanuje chińskiego. W Polsce jest od półtora roku i szczęśliwie porozumiewa się po angielsku.

Choć skończyła historię sztuki i konserwację, zawsze zachwycała się mozaikami. Długo szukała kogoś, kto by ją nauczył je układać, bo dzisiaj prawie nikt tego nie robi. W końcu znalazła jakiś kurs, który zresztą słono kosztował. W tym czasie niespodziewanie otrzymała propozycję pracy jako korespondentka włoskiego dziennika „La Stampa”. I tak pracowała we Włoszech, a na weekendy wracała do Paryża i biegła na kurs, przyswajać tajniki jednej z najstarszych technik dekoracji wnętrz.

Układanie mozaiki to trudna sztuka, wymaga pokory, cierpliwości i niezwykłej precyzji. Nic więc dziwnego, że Benedicte w atelier spędza wiele godzin. Solidnym młotkiem rozłupuje na kawałeczki marmur przywieziony aż z Carrary. W stolicy tego szlachetnego kamienia tylko jedna rodzina sprzedaje taki profesjonalnie przygotowany do mozaik. Na papierze z narysowanym przez siebie wzorem Benedicte godzinami nakleja marmurowe kamyczki, jeden obok drugiego. Na koniec zaciera powierzchnię cementem. Wtedy wreszcie może mozaikę odwrócić i po raz pierwszy się jej przyjrzeć.

Jednak nie tylko układanie wzoru to wyzwanie, nawet zamawianie materiału jest nie lada sztuką. Trzeba dokładnie przewidzieć, ile kamienia potrzeba, bo kolor nigdy się nie powtarza. – Róż z 2007 roku nie będzie taki jak w innych latach, bo marmur żyje, zmienia się pod wpływem deszczu, słońca, wiatru, zimna i upału – opowiada Benedicte i z dumą pokazuje porozstawiane kontenerki z kamieniami – sześćdziesiąt różnych kolorów. Żeby się lepiej prezentowały, pryska na nie wodą, mokre nabierają intensywniejszych barw.

Benedicte żyje tak, jak tworzy – wszystko ma zaplanowane, nic nie wymyka się spod kontroli. Dzieci odwiezione do szkoły, obiad gotowy, w piekarniku ciasto, a w „wolnych chwilach” praca przy kolejnym zamówieniu. Dom właściwie urządza się sam. Gdziekolwiek są, kupują jakieś rzeczy. Z Chin mają dwie stare apteczne komody i stół zaprojektowany przez mieszkającego w Szanghaju włoskiego designera. Także w Polsce Benedicte ma swoje ulubione miejsca i przedmioty. Uwielbia Saską Kępę, ale głowę straciła dla... kultowego malucha.

Niebieskim fiacikiem 126p codziennie odwozi do francuskiej szkoły swoje córki: 12-letnią Pouline, 8-letnią Manot i 6-letnią Alicię, wzbudzając wielkie zainteresowanie rodziców w luksusowych samochodach. Szkoda, że „pamiątkę” z Polski trudno jej będzie zabrać ze sobą.


Tekst i stylizacja: Ewa Orłoś
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama