To mieszkanie bywa galerią. Albo inaczej. W tej galerii się śpi, je, odpoczywa i pracuje. Za każdym razem jednak sztuka ma tu najwięcej do powiedzenia.

Serce starego Krakowa. Poddasze kamienicy na wysokim trzecim piętrze. Z okien widać dachy sąsiednich domów, kościół Dominikanów, wieżę Mariacką. Gdy Beata wraca do domu po dłuższej nieobecności, czuje zapamiętany z dzieciństwa zapach starych mebli i skórki cytrynowej, przypominający jej dziadków, którzy mieszkali tu przed nią.

Beata i Sebastian Stankiewiczowie znają się od siódmej klasy, mieszkają razem już osiemnaście lat (czyli połowę życia Beaty). Gdy ona chodziła do liceum, mijali się codziennie, przypadkiem, zawsze w tym samym miejscu i o tej samej godzinie. Potem starszy o trzy lata Sebastian przygotowywał przyszłą żonę do egzaminu na ASP.

Mają więc ze sobą wiele wspólnego, od początku świetnie się rozumieli. Ona – artystka, on historyk sztuki i filozof. Wspólnie wpadli na pomysł Mieszkania 23 – galerii w domu. – Kameralne spotkania ze sztuką wyglądają zupełnie inaczej. Ludzie śmielej nawiązują kontakt z artystą, a sztuka wraca do pierwotnego miejsca, czyli tu, gdzie powstaje – tłumaczą.

W Mieszkaniu 23 mariaż sztuki z życiem i na odwrót widać w każdym miejscu. Pełno tu obrazów na ścianach i ścian jak obrazy. Dom zmienia się w tym samym rytmie, co sztuka Beaty. Gdy na spatynowanych starością deskach przyklejała abstrakcyjnie uformowane szmaty, mieszkanie wypełniały stare meble. Kiedy zaczęła robić „skorupy”, obrazy tynkowe, strukturalne, w kolorze surowego muru (pogniecione i chropowate powierzchnie trafiły na ściany w jadalni i sypialni), z mieszkania zniknęły dawne sprzęty i babcine bibeloty.

Miejsce staroci zajęły proste, nowoczesne meble z metalu i szkła. Mieszkanie stało się ascetyczne, pełne przezroczystości i bieli. Szklany blat stołu, białe krzesła, rozbielone emulsją belki, zamalowane na biało kafelki w kuchni, szara przemysłowa wylewka na podłodze. Wszystko monochromatyczne, białe lub co najwyżej białoszare przypominało wnętrza sześciennej kostki – scenerii kręconych wówczas przez nią filmów wideo.

W końcu Beata powróciła do malarstwa olejnego. Pojawił się kolor, a tematyka stała się bardziej kameralna. Malowała odległe horyzonty i kwadratowe okienka, w których odbijały się fragmenty rzeczywistości: cudze mieszkania albo ogromnych rozmiarów portrety drzew na intensywnym niebieskim tle.

Beata zawsze lubiła podglądać codzienność. Gdy była jeszcze w szkole podstawowej, opuściła się w nauce, bo zamiast siedzieć nad książkami, przesiadywała na starym kufrze pod oknem i obserwowała, co dzieje się na ulicy, w sklepach i w sąsiednich mieszkaniach. Dziś to, co podpatrzy, zapamiętuje na obrazach (cykle: „Single” i „Drzewko Szczęścia”) albo na filmach („Kłótnia”, „Pokój z kuchnią”, „Duchy”).

Ile jeszcze razy zmieni się mieszkanie Stankiewiczów? Pewnie tyle, ile zmieni się sztuka Beaty. Ale też za każdym razem, kiedy w Mieszkaniu będą urządzali kolejny wernisaż. Taki „ruch” potrzebny jest samej artystce. – Pracuję w domu, przebywam tu prawie non stop, więc każda zmiana jest dla mnie ożywcza i inspirująca – mówi. Fanką artystycznych wieczorów jest też młodsza z córek, ośmioletnia Maja (starsza Alicja ma 13 lat). Uwielbia wernisażową atmosferę i pogawędki z bywalcami.

– Jest wtedy w swoim żywiole. Rośnie z niej marszandka sztuki – śmieje się mama, która właśnie zrobiła sobie przerwę w pracy i przyrządza obiad dla całej rodziny. W kuchni też czuje się jak artystka. – To, co dzieje się w garnkach to jakby drugie malarstwo. Mieszanie farb jest podobne do mieszania potraw z przyprawami, które nadają im kolor, żółć kurkumy w kremie z cukinii albo zieleń kremu z pora.


Tekst i stylizacja: Dorota Morawetz
Fotografie: Witold Górka
Kontakt z artystką: Mieszkanie 23, Kraków, ul. Poselska 18/23

reklama