Można powiedzieć, że madame Viti ciągle jest w podróży, choć... nie rusza się z domu. Ślady tych wędrówek zapamiętuje na obrazach.

Odkąd na świecie pojawiły się Janne i Emma, Nathalie już tak dużo nie wędruje po świecie z mężem. Ale wcześniej zdarzyło im się mieszkać w wielu ciekawych miejscach. Pięć lat wspólnie ze Stefanem żyli w samym sercu czarnej Afryki, w Nigerii. Zapamiętała stamtąd upał i kolory. Potem przeprowadzili się do Indii. Z New Delhi zabrała na zawsze zapachy i kolory targowisk, które przemierzali w poszukiwaniu mebli do nowego mieszkania.

– Domy hinduskie nie tylko pięknie wyglądają, ale i niesamowicie pachną – wspomina Nathalie. –To dzięki kwiatom i meblom robionym z oleistych, eterycznych drzew: różanych, cedrowych, kamforowych. Ich intensywne zapachy pomieszane z wonią kwiatów dają taki esencjonalny, olejkowy aromat w pomieszczeniach.

Bardzo spodobało mi się i to, że we wschodnich wnętrzach jest zawsze tak dużo miejsc do siedzenia: obowiązkowo niskie pufy, prawie jak poduszki rzucone na podłogę, ale są i ławy (głównie do spania) na długich smukłych nogach, które wstawia się do misek z wodą, bo to jedyny skuteczny straszak na węże i inne gady bardzo ciekawe ludzkich snów.

O Indiach madame Viti może rozmawiać godzinami, a część tego indyjskiego nastroju przywiozła nawet ze sobą do Polski. W domu na warszawskiej Sadybie, siedząc wygodnie na poduchach, można godzinami przyglądać się zawiłościom hinduskiego rzemiosła zapisanego w meblach, poznawać smaki i smaczki Orientu w drobiazgach rozrzuconych po całym domu i jak w baśniach Szeherezady zatopić się w opowieściach, skąd co pochodzi i do czego służy. Klimat Wschodu gości tu nie tylko za sprawą orientalnych mebli i drobiazgów, ale także dzięki obrazom.

Nathalie malowała, od kiedy pamięta. We Francji skończyła szkołę makijażu artystycznego i kilka lat przepracowała w tym zawodzie. Kiedy poczuła niedosyt, otworzyła galerię. Były tam zasłony, kanapy, fotele i malowane przez nią meble. Zrezygnowała z niej, gdy musiała razem ze Stefanem przenosić się do różnych miejsc na świecie, w których on dostawał pracę.

Teraz w piwnicy na Sadybie znów ma prywatną galerię. Raz w roku urządza wernisaż i wystawia swoje obrazy. Można na nich zobaczyć warszawską Syrenkę, kwieciste rosyjskie matrioszki, pejzaże i ludzi całego świata. Zawsze znajdziemy też płótno z uwiecznioną świątynią Tadż Mahal – największym pomnikiem miłości, najsłynniejszym symbolem Indii. – W końcu każdy indyjski hotel ma widok na Tadż Mahal albo widok na hotel, który ma widok na Tadż Mahal albo... chociaż nosi to imię – śmieje się artystka.

Prawie nigdy nie maluje w plenerze, dwójka dzieci zobowiązuje do życia w ustalonym rytmie dnia. Najczęściej tematy obrazów pożycza z fotografii, które rodzina i przyjaciele robią specjalnie dla niej podczas przeróżnych wycieczek. – Dzięki temu cały czas zwiedzam świat... oczami męża i znajomych – śmieje się Nathalie.


Tekst i stylizacja: Ewa Orłoś
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama