Najważniejszy jest ogród. Bywa galerią pod chmurami. Ma w sobie coś z gór i coś z Mazur, które Piotr tak lubi.

Wiosną albo latem pośród drzew i różanych krzewów stoją na sztalugach obrazy Bożeny Kwiatkowskiej i Piotra Mruka-Łysienki. Trochę pejzaży, kwiaty, portrety, gdzieniegdzie jedwabne, ręcznie malowane parawany. Każdy może przyjść, obejrzeć, kupić, porozmawiać z artystami albo podejrzeć, jak pracują. Zimą i jesienią w galerię zamienia się dom.

Bożena i Piotr skończyli malarstwo i tkaninę w Łodzi. Przez wiele lat zajmowali się grafiką, projektowali plakaty. Teraz najwięcej czasu poświęcają domowi. Powstaje powoli, bo ma być spełnieniem ich marzeń. W końcu tak długo gnieździli się w małym mieszkanku przy stacji kolejowej na warszawskich Włochach. Aż wreszcie znaleźli działkę koło Puszczy Kampinoskiej – pole, po którym biegały zające.

Zawsze chcieli mieć bardziej ogród niż dom. Jego obraz już dawno wymalowali w wyobraźni. Piotr kupił więc ogromne piaskowce i ułożył z nich „góry”. Żartuje, że to jego ulubione Tatry w miniaturze. Z tatą opracował technikę przenoszenia tych wielkich głazów. Pomocna okazała się długa sztaba żelaza – użyli jej jako dźwigni i mogli je układać, jak chcieli.

Małą koparką wykopał „mazurskie jezioro”, a Bożena ukwieciła ogród swoimi ulubionymi różami. Dopiero potem gospodarze zabrali się za dom. Miał pasować do ogrodu. Piotr wpadł na pomysł, jak „z fantazją” ciąć piaskowiec na elewację, Bożena wymyśliła masę imitującą kamień i pokryła nią niektóre ściany w środku.

Mebli nie mieli dużo, więc puste ściany „zasłoniła” malarstwem iluzorycznym. I tak w domu pojawiły się dwa obrazy związane z okolicą – na jednym jest kościół w Brochowie, miejsce chrztu Fryderyka Chopina, a drugi przedstawia okoliczny pejzaż z łacińskim napisem Ubi campi nos fuimus, co znaczy „Tam byliśmy, gdzie pola”. Tak podobno mawiał król Jan III Sobieski, gdy wracał z polowania. A że był zapalonym myśliwym, często ponoć odwiedzał okolice Kampinosu i od tego powiedzenia powstała nazwa puszczy.

W ich nowym domu nie mogło zabraknąć też parawanów, kolejnej artystycznej pasji. Najpierw Piotr przez kilka dni robi na komputerze projekty – inspiruje się starodrukami albo wschodnimi motywami – a potem Bożena przenosi je na jedwab. Wychodzi jej to perfekcyjnie, bo wiele lat malowała kupony szlachetnego materiału dla jednej z niemieckich galerii. Z czasem zaczęła wystawiać też obrazy. Tak się podobały, że reprezentowała galerię na targach.

– Byłam jak żywa reklama – śmieje się z tych wspomnień. – Siedziałam, malowałam i od ręki znajdowali się klienci. Niecierpliwie za moimi plecami czekali, aż skończę. Już na studiach największą przyjemność sprawiała jej zabawa z tkaninami. Kiedy w sklepach nie było nic, ozdabiała materiały, szyła z nich sukienki, chusty, szale i sprzedawała w galeriach. Szły jak ciepłe bułeczki. A praca nie jest łatwa, nie ma miejsca na błąd – raz położona kreska jest już nie do ruszenia.

Bożena nie może doczekać się lata, bo właśnie przyszedł jej do głowy pomysł na kolejną wystawę w ogrodzie. Tkaniny wśród chmur. Już widzi, jak balony z helem unoszą nad ogrodem kolorowe jedwabie...


Tekst i stylizacja: Ewa Orłoś
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama