Piękna aranżacja wnętrza, stylowe meble, eleganckie tkaniny. Urządzanie domu to pasja Anny, właścicielki i willi, i salonu z meblami i dodatkami Home Sweet Home. Konstancińska willa przypomina angielską posiadłość, a jedynie sosnowy las zdradza, gdzie jesteśmy. Mówiąc las - wcale nie przesadzamy. Stylową rezydencję otaczają ponad dwa tysiące metrów ogrodu, w którym właścicielka ma nie tylko bujną roślinność, ale także wyjątkowo romantyczną altanę.

OGRÓD

Kiedy Anna pije poranną kawę i patrzy przez okno, uważa, że jest najszczęśliwszą osobą pod słońcem. – Uwielbiam ten widok i przeogromne drzewa wokoło. Ale i wszystkie przyjemności związane z mieszkaniem w lesie – mówi. Kiedy wieje, drzewa kołyszą się i skrzypią, bywa groźnie. Trawa przysypana toną igliwia też nigdy nie będzie wzorcowa (a bycie żoną Brytyjczyka zobowiązuje).

– Trawnik mamy taki, jak drzewa pozwalają – wyjaśnia więc Anna znajomym. Ale za to hortensji wszyscy jej zazdroszczą. W sumie na rośliny ma ponad 2 tys. metrów, taki konstanciński standard. Wyznaczyła go przed wojną hrabina Potulicka, dzieląc swoje ziemie na działki. Miały być nie za duże, nie za małe, do odpoczynku.

Dwadzieścia cztery lata temu Anna i Andrew wypatrzyli taką działkę z domem. Właśnie wrócili z Wielkiej Brytanii z dwójką malutkich dzieci i szukali dla siebie miejsca. Postanowili rozbudować dom, a przy okazji powstała altana. Prawdziwy letni salon z kanapą i poduchami. Mają tu nawet prąd, żeby włączyć muzykę albo w spokoju popracować. Można zaciągnąć zasłony, by odgrodzić się od świata. Na co dzień rodzina nie ma czasu na celebrowanie wspólnego życia. Co innego, kiedy przyjeżdża córka z Holandii (studiuje tam dizajn) albo wpada syn (lingwista, już na swoim). A jeszcze lepiej, kiedy pani Anna robi rodzinną imprezę. Wtedy w Konstancinie zjawia się nawet 40 osób.

reklama

DOM

– Nie urządziliśmy go w tydzień, zresztą cały czas się zmienia – wyjaśnia. Tak więc od irlandzkiej babci dostali stół i szafkę stojącą w pokoju pianinowym. Od babci warszawskiej chociażby porcelanę. – Kiedyś podarowała mi artdekowski serwis, który kupiła w swoim najlepszym czasie, kiedy dzieci już były odchowane – wspomina Anna. – Pamiętam, jak powiedziała: „Anusia, ja wiem, że to docenisz”.

Sporo rzeczy zostawili im też właściciele domu, którzy przeprowadzali się do mniejszego lokum. Jeden kredens był tak wielki, że maluchy bawiły się w nim w chowanego. Dawno temu mieli też za-przyjaźnioną panią na Burakowskiej w Warszawie, która handlowała starociami. Wypatrzyli u niej kredens do jadalni. Dopiero potem okazało się, że to oryginalny francuski mebel. – Mąż kochał kiedyś kryształowe żyrandole. Kupował, przerabiał i składał je sam – zdradza Anna. Jeden wpadł mu w oko w Rumunii. Przechodził kilka razy obok sklepu i nie mógł sobie odpuścić. Tym bardziej kiedy okazało się, że można go rozłożyć i przywieźć do Polski w bagażu podręcznym.

Teraz Andrew pasjonuje się starymi samochodami. Szczególnie dużo uwagi poświęca fordowi mustangowi z 1965 roku. – To wychuchane czerwone cacko ma na imię Sally – zdradza Anna, puszczając oko. – Mąż cały czas kupuje a to uszczelki, a to jakieś części. Śmiejemy się, że ma utrzymankę.

SZTUKA

Słabością Anny są z kolei grafiki polskich młodych twórców. Uważa, że ich prace świetnie pasują do klasycznego domu. – Zamiast kupować reprodukcje w IKEA, lepiej wydać często te same pieniądze na coś oryginalnego – przekonuje. A jeśli ktoś czuje się niepewny w świecie sztuki? Początkującym Anna poleca Galerię Plakatu w Bibliotece UW w Warszawie albo szperanie w internecie (np. na stronie www.sztukipiekne.com).

Dom ciągle się zmienia. Anna prowadzi salon z meblami i dodatkami Home Sweet Home. Kiedy zobaczy jakieś nowości, sprawdza je u siebie. Zimą do zieleni za oknem pasowały czerwienie, potem granaty, które latem ustąpiły miejsca błękitom.

POLECAMY TAKŻE: Jak urządzić dom w bielach i błękitach

Tekst: Beata Woźniak
Stylizacja: Anna Olga Chmielewska/Holart Studio
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska
Kontakt do Home Sweet Home: Warszawa, ul. Wiertnicza 135
Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy salonowi Decolor.