W tym mieszkaniu zawsze pachnie hortensjami, angielską herbatą, konfiturami z róży. O pośpiechu nie ma mowy.

W domu Ireny zawsze stoją świeże hortensje. – Zakochałam się w tych kwiatach, gdy zobaczyłam je w Stanach na wyspie Martha’s Vineyard. Proszę sobie wyobrazić malutkie białe domki, z malutkimi werandkami, na których stoją malutkie bujane fotele. A przy każdej furtce dorodne krzewy hortensji – wspomina Irena.

Zwolnić tempo, kupić mieszkanie

Ale w Ameryce spodobały jej się nie tylko kwiaty. Ilekroć odwiedza brata, który mieszka na Long Island, jest pod wrażeniem amerykańskiego stylu życia. – Często podglądam sąsiadów, gdy sadzą rośliny w ogrodzie. Z namaszczeniem, w starych dresach. Nigdy nie pomyślałabym, że to poważni menedżerowie w dużych korporacjach. Ale tylko przez osiem godzin. Potem zajmują się już tylko domem i rodziną – tłumaczy. Tak bardzo zasmakowała w tym niespiesznym życiu, że sama postanowiła spróbować. Zwolniła tempo, wyciszyła się.

Sprzedała nowoczesny apartament w Szklanym Domu na Mickiewicza i przeniosła się (raptem przecznicę dalej) do starej kamienicy. Zamiast ogromnych przestrzeni – przytulne, klasyczne wnętrza. Zamiast nowoczesnego malarstwa – rodzinne fotografie w starych ramach (nawet jej gabinet stomatologiczny przeszedł rewolucję: nie ma mowy o banalnych kafelkach, są za to przedwojenne meble i stylowe bibeloty). – Kiedyś żyłam wśród szkła, chromu i ekstrawaganckich kolorów. Teraz potrzebuję spokoju – tłumaczy zmiany.

Prowansalskie inspiracje

W ich wprowadzaniu pomagała projektantka Joanna Galant, która wiele lat mieszkała we Francji. Może dlatego w domu wyczuwa się prowansalskie inspiracje. – Choć jest też trochę Anglii i Skandynawii – dodaje Joanna. Klimat nowego domu to zasługa pastelowych kolorów. Niedopowiedzianych, poprzecieranych, przytłumionych. Najpierw pojawił się zgaszony błękit w łazience – zobaczyły go na okładce amerykańskiego „House Beautiful”. Do niego dołączyły złamane zielenie, szarości, brązy i biel. – Chciałam, żeby było surowo, ale i elegancko. Wzorowałam się na francuskich wnętrzach, które nie są jak zamknięte pudełka – tłumaczy projektantka. – Bo przecież mieszkanie żyje, nie można go urządzić raz na zawsze.

Czytać i urządzać: wnętrze z lektur

Więc Irena wciąż coś zmienia i dokupuje: żyrandole, stylizowane konsole. Pozbyła się telewizora – bo to pożeracz czasu, za to częściej zagląda z córką Kasią do galerii (uwielbia Auguste’a Renoira i Williama Turnera) i więcej czyta. Z książek wzięła zresztą kilka pomysłów do domu. Po lekturze „Spóźnionych kochanków” Williama Whartona zamarzyła o starym stole, takim samym, przy którym siadywali bohaterowie – Mirabell i Jacques. Cudem kupiła taki na Kole. – Mam też platerowany dzbanek jak z okładki powieści „Cienie w raju” Remarque’a – opowiada, dolewając mi herbaty i częstując konfiturami z róży. Do nóg łaszą się koty. Bezimienne. – Wołamy na nie Kota i Kot – śmieje się Irena. – Zostawił je poprzedni właściciel. Ot, mieszkanie z bonusem.

Bonusem okazali się też sąsiedzi. Na piętrze mieszka małżeństwo naukowców. Jest i artystka. – Zżyliśmy się, robimy imprezy, szukamy informacji o domu i Żoliborzu. Ze Stanów przywiozłam obraz na desce z napisem: „Przyjaźń jest jak drzewo, pod którym można się schronić”. Takim drzewem jest moja kamienica – mówi Irena.

Tekst: Monika Utnik-Strugała
Stylizacja: Joanna Galant
Fotografie: Aneta Tryczyńska
Za pomoc w sesji dziękujemy firmie Decolor

reklama