Siedemnastowieczne Anioły pilnują domu, rodowe srebra pobrzękują przy obiedzie, w kieliszkach wino z własnej winnicy. Filip Wyganowski kocha barok i pielęgnuje rodzinne tradycje.

Naprzeciw kanapy niski, drewniany stolik. Na nim bibeloty: piękna, stara skórzana teczka z okuciami, angielskie puzderko na zapałki, markowe przybory do pisania. I stary dzwonek. Taki do montowania w ścianie, z dużym przyciskiem. – To dzwonek do domu, którego jeszcze nie mam – śmieje się Filip Wyganowski. Od trzydziestu lat handluje antykami, bo, jak powiada, kocha rzeczy piękne.

Dom oczywiście ma – mieszkanie na warszawskiej Starówce, w którym się spotykamy, i jeszcze drewnianą chatę koło Sandomierza, obok własnej winnicy. Ale zawsze jest jeszcze jeden dom – ten wymarzony, do którego będzie można sprowadzić się w przyszłości.

Miłość do rzeczy ładnych to sprawa rodzinna. – Mama miała pałac, ojciec dwa – opowiada pan Filip. Ona była córką Józefa Targowskiego, dyplomaty i polityka. On – synem posła na Sejm i rolnika Stefana Wyganowskiego. Po wojnie dobra rodzinne przepadły na rzecz komunistów. Ale, jak wspomina właściciel mieszkania, on wzrastał wśród pięknych przedmiotów: srebrnych sztućców, haftowanych serwet. I jeszcze tradycyjne wychowanie. Do dziś denerwuje go, gdy w filmach szlachcic wchodzi do salonu, pobrzękując szablą. Bo szablę zostawia się w sieni – razem z ostrogami. – Mama z tatą rozmawiali często po francusku, żeby dzieci nie rozumiały – wspomina. – Dzięki temu nauczyłem się języka.

Do mieszkania na Starówce pan Filip wprowadził się dwa lata temu. Zmienił nieco układ ścian, by połączyć salon z kuchnią. Jest jeszcze sypialnia i łazienka. A także dwie garderoby, bo to najważniejsza sprawa, gdy się ma trzydzieści garniturów i dwa razy tyle par butów. – To typowe mieszkanie dla singla – mówi. Jedynym współlokatorem jest Heniek: ogromny, rudy kot rasy maine coon. – Został mi po żonie – śmieje się gospodarz. Wystrój wnętrza determinuje kolekcjonerska pasja właściciela. I tak nie zmieścił całych swoich zbiorów. Piękne przedmioty po prostu się go trzymają. – Jak ktoś handluje pieniędzmi, zawsze zostają mu pieniądze – stwierdza. – Mnie interesują antyki. Kilka rzeczy kupię, część sprzedam, a resztę mam dla siebie. Kupuje przede wszystkim na targach staroci, częściej we Francji niż w Polsce. Meble, srebra, zegarki, bibeloty.

Właściciela fascynuje jednak głównie barokowa rzeźba sakralna. Po pierwsze dlatego, że to dość niszowe pole i nie ma aż tak wielkiej konkurencji. Po drugie, jak powiada, na tej epoce zatrzymała się dla niego historia sztuki. Barokowa rzeźba jest pełna wdzięku, wspaniale oddaje ruch.

– Proszę spojrzeć na mojego Chrystusa, który tańczy twista – żartuje, wskazując na jedną z rzeźb. W domu jest pokaźna kolekcja krucyfiksów. Obok barokowej skrzyni wiszą dwa XVII-wieczne anioły z wiejskiego kościoła. Skrzydła dorobiono, niestety, w XIX wieku. Na ścianie anioły flankują drzewo genealogiczne ze strony ojca pana Filipa, ciągnące się aż do średniowiecza. Po przeciwnej stronie malowana szafa z epoki, jedna z dwóch do pary, a na niej więcej rzeźb – między innym barokowy archanioł Gabriel i święty Florian. Na ścianach wiszą sztychy z zielnika Basiliusa Beslera. Ze sztuki najnowszej ma w sypialni oprawione rysunki sześcioletniej córki.

Ważnym miejscem jest kuchnia. – Kocham i umiem jeść – powiada miłośnik antyków. Jeszcze w latach 90. zakładał w Warszawie znaną restaurację La Boheme i drugą przy klubie tenisowym w parku Skaryszewskim. W kuchni na ścianie wisi część kolekcji miedzianych naczyń, obok fragment berlińskiego serwisu porcelanowego. – Z pałacu mojej mamy – wyjaśnia. – Podzieliliśmy się z bratem tym, co udało się ocalić. Rodowym herbem oznaczone są też srebrne sztućce w szufladach. Pan Filip sam chętnie przygotowuje dziczyznę, ryby, sałaty. I marzy, żeby tak tradycyjnie, po polsku, podejmować gości. Koło domu przy winnicy pod Sandomierzem ma też starą owczarnię. Można by ją wyremontować i zapraszać sybarytów na biesiady. Samemu robić pasztety i konfitury, przyrządzać świeże ryby z Wisły na prawdziwej kuchni z fajerkami. Podawać wszystko w starym stylu, na pięknych platerach. Do tego wino z przydomowej winnicy. Czerwone, szczepu regent, bo te sadzonki wytrzymują w naszej pogodzie. Gdyby się udało stworzyć taki dom, nareszcie znalazłoby się miejsce na dzwonek, który na razie leży na stoliku.

Tekst: Staszek Gieżyński
Stylizacja i zdjęcia: Aleksandra Laska