Białe mieszkanie nie musi być nudne. Zwłaszcza gdy aranżacja wnętrza opierać się będzie o kolorowe meble i dodatki, takie jak choćby turkusowa tapeta czy pomarańczowa kanapa. Właśnie tak swoje mieszkanie w miasteczku Wilanów urządził Michał Nogaś.

reklama

Jak mieszka Michał Nogaś?

Białe mieszkanie nie musi być nudne. Zwłaszcza gdy aranżacja wnętrza opierać się będzie o kolorowe meble i dodatki, takie jak choćby turkusowa tapeta czy pomarańczowa kanapa. Właśnie tak swoje mieszkanie w miasteczku Wilanów urządził Michał Nogaś - dziennikarz radiowej Trójki. Ale w tym wnętrzu, choć świetnie zaprojektowane i urządzone, najbardziej rzucają się w oczy... wieże z książek, które stały się - chcąc nie chcąc - elementem aranżacji.

Z Michałem Nogasiem, współtwórcą radiowego Domu Kultury, rozmawia Agnieszka Wójcińska.

Na plakacie tegorocznego Big Book Festival zachęcasz do czytania, pozując z jamnikiem. To twój pies?

Toffi jest z nami już prawie trzynaście lat. Była prezentem imieninowym dla mojej żony Renaty tuż po ślubie. Trafiła do nas z hodowli w Żyrardowie. Chyba tam na nas czekała, właśnie taka, jak chcieliśmy: sunia, krótkowłosa. Nie była wystawowa, więc pani sprzedała ją za pół ceny.

Miałeś psy w dzieciństwie?

Dwa, kundelki, Renia też miała psa. Mój pierwszy pies wpadł pod samochód, kiedy miał pół roku. Potem chowałem się z drugim, którego dostałem, jak miałem dziewięć lat. Weterynarz mówi, że zdechł z tęsknoty, bo kiedy wyjechałem na studia do Warszawy, zaczął chorować i zawinął się w ciągu pół roku.

A gdzie to zdjęcie z Toffi zostało zrobione, prawie zasłaniają was książki?

W moim gabinecie i ulubionym miejscu w domu. Przeprowadziliśmy się tu z o połowę mniejszego mieszkania, bo nie starczało nam miejsca na książki, wychodziły nawet na balkon. Wydzielenie gabinetu stało się koniecznością. Przez długi czas byłem kierownikiem redakcji w Trójce, bardzo dużo czasu spędzałem w pracy, a kiedy wracałem do domu, zabierałem się do czytania. Lubię też czytać w wannie, mogę tam siedzieć długo, choć podobno to niezdrowe. Mam nawet podgłówek. Ale najlepiej czytanie wychodzi mi w nocy. Potrzebowałem miejsca, gdzie mogę się zamknąć, puścić muzykę i przy lampce, zawalony książkami, przygotowywać się do audycji i wywiadów.

To ile ty śpisz?

Mało: cztery, pięć godzin. Lubię to moje miejsce pracy. Zawsze marzyłem o masywnym biurku, długo go szukałem. Kupiłem w Ikei, ale jest bardzo solidne. A wczoraj znalazłem tam na wyprzedaży lampę, która stoi za fotelem do pracy – prostą, z regulowanym światłem. Strasznie mam zagracone, ale gdyby był porządek, nie dałbym rady. Lubię widzieć, że działam. Czasami mam trzy książki otwarte obok siebie, całe popodkreślane, z komentarzami, potem przykładam je kolejnymi, aż w końcu stół jest kompletnie zawalony. Buduję wieże z książek. Tak samo jest w pracy. Lubię się za nimi chować.

Na półce naprzeciwko biurka…

…też mam bałagan. To zdjęcie rodziców, ja przed Trójką, jak miałem naście lat, przywiezieni z MoMA mieszkańcy Nowego Jorku do składania. Tę karteczkę zabrałem z Nowej Zelandii. W księgarni, gdzie robiłem wywiad z Eleanor Catton, napisali, że trwa rozmowa i żeby nie przeszkadzać. Ta półka to zbiór pamiątek po różnych zdarzeniach. Pewnie powinienem to wszystko zebrać i wyrzucić, ale nie mam serca. Żonę najbardziej doprowadza do szału, że w audycji muszę mieć wszystko zmontowane na tip-top, a wkoło bałagan.

Zawodowo rozmawiasz z autorami. Skąd książki pojawiły się w twoim życiu?

Nawet na osiedlu z wielkiej płyty w Radomiu lat 80. rzadziej grałem w piłkę niż koledzy, wolałem książkę. Z początku klasykę, którą tata miał w domu – Kapuściński, Wańkowicz. A zaczęło się od „Tomków”, czyli od Szklarskiego. Gdy szedłem na studia, zacząłem już książki świadomie kupować i tworzyć bibliotekę. Nie wiedziałem, że mi się przyda do pracy. Zawsze chciałem pracować w radiu, ale nie wierzyłem, że to się uda, że będę prowadzić audycję o książkach.

A jednak się udało.

Jestem zwolennikiem tradycyjnego podejścia, że trzeba zaczynać od pomocnika, który przynosi kawę albo montuje coś na taśmie, i stopniowo dochodzić do robienia czegoś swojego. Wiem, to staroświeckie. Dziś młodzi ludzie chcieliby od razu robić coś znaczącego. A ja przez długi czas byłem wydawcą audycji i przygotowywałem materiały na potrzeby kolegów. Bardzo to cenię, bo wtedy nauczyłem się wszystkiego. Powoli zacząłem robić swoje rzeczy, a prawdziwy przełom nastąpił w 2009 roku.

Co się takiego wydarzyło?

Moja szefowa Magda Jethon wymyśliła, żebyśmy w piątkowe poranki rozmawiali z Wojtkiem Mannem na antenie Trójki o książkach. Fakt, że robiliśmy to w sposób nie do końca poważny, sprawił, że ludzie chcieli po nie sięgać. To było dla mnie przełomowe spotkanie. Wielu ludzi się go boi, a między nami coś zaskoczyło. Potem zgłosiłem pomysł na własną audycję o książkach i tak powstało „Z najwyższej półki”. Bardzo duży jest odzew słuchaczy. Fanpage audycji ma ponad 30 tys. obserwujących. Dostaję mnóstwo maili, w których ludzie piszą: dzięki panu zacząłem czytać albo wróciłem do czytania. Zawstydza mnie to, ale też cieszy.

W twoim domu rodzinnym dużo się czytało?

Mama jest bibliotekarką. Zabierała mnie do pracy, siadałem przy półce, wyciągałem książkę pierwszą z brzegu i przeglądałem literki. Zawsze byłem ich fanem. Jeździłem do babci do Buska-Zdroju. Jak się szło do dziadków, był ciąg sklepów, które miały szyldy z wielkimi literami. Składałem je i podobno bardzo szybko nauczyłem się czytać. Kiedy byłem małym dzieckiem, uwielbiałem też w tym Busku siedzieć z babcią albo z mamą na dworcu autobusowym i słuchać komunikatów. Może to początek zainteresowania radiem. Z kolei mój tata jest inżynierem, zajmował się budową dróg i mostów. Zawsze dużo czytał, prowadził w Kielcach radio studenckie, gdzie poznali się z mamą.

Najważniejsze książki w twoim życiu?

„Dzieci z Bullerbyn”, „Tomek w krainie kangurów”, a potem już Kapuściński. Później Amos Oz, którego język uwielbiam. Gdy się poznaliśmy z Renatą, czytaliśmy tę samą książkę – „Fimę” Oza, ona po angielsku, ja po polsku. Na pewno Myśliwski, uważam, że jest najwybitniejszym polskim pisarzem. Każde zdanie w jego książce jest potrzebne, nie boi się prawdy, nawet jeśli boli. Jest filozofem, zachwyca mnie jego mądrość. W czasie studiów zrobił na mnie ogromne wrażenie „Biały kruk” Stasiuka, twarda opowieść o męskiej przyjaźni.

A najważniejsze spotkania z autorami?

Pamiętam, jak pierwszy raz spotkałem Kapuścińskiego w Radomiu na wiośnie literackiej. Ja, licealista, podszedłem do niego na ugiętych kolanach i dałem mu do podpisu dawne wydanie jego książek z Czytelnika. Zdziwił się, skąd je mam.

Pamiętam spotkanie z Johnem Maxwellem Coetzeem, który przyjechał do Polski już po Noblu i udało mi się parę słów z nim zamienić. Dłuższej rozmowy, nawet przez Paula Austera, z którym robiłem wywiad w Nowym Jorku, a który przyjaźni się z Coetzeem, nie udało się załatwić. Wywiad z Myśliwskim był ważny. Wydruk jego książki miałem cały pokreślony, tak bardzo się bałem, żeby nie wyjść na kretyna i żeby mnie nie wywalił z domu. Ale od pierwszego pytania złapaliśmy świetny flow. Zadie Smith była cudowna, niesamowicie błyskotliwa.

Wielkim przeżyciem było też spotkanie z Salmanem Rushdiem. Nie ukrywał się już, ale siedzieliśmy i rozmawialiśmy w piwnicy. A najdalej pojechałem do Nowej Zelandii do Eleanor Catton, pisarki, która w wieku 29 lat dostała Bookera. To było cudowne doświadczenie, wyjazd na koniec świata, żeby pogadać z pisarzem. Choć młoda, zachwyca dojrzałością i wciąż jest dziewczyną z sąsiedztwa, nie porzuciła Auckland. Napisała monumentalną powieść „Wszystko, co lśni”, która nie tylko jest kryminałem i fascynującą grą z czytelnikiem z dodatkiem wątku astrologicznego, ale też przybliża historię jej narodu.

Możesz powiedzieć, że robisz to, o czym marzyłeś.

To tak po prostu przyszło.

Warszawa też przyszła tak po prostu, czy to była zdroworozsądkowa decyzja chłopaka z mniejszego miasta?

W liceum byłem olimpijczykiem z WOS-u. Miałem do wyboru dziennikarstwo w Krakowie i tutaj. Pojechałem tam nawet, ale poczułem, że bym się „udusił mgłą na Plantach”, choć lubię to miasto na weekend. Natomiast z Warszawy po pierwszym tygodniu nie chciałem wracać. Nawet nie chodzi o pęd, który chwalą sobie niektórzy, ale podoba mi się, ile daje możliwości. Nam się tu zresztą z Renią udało stworzyć taką swoją enklawę.

W Miasteczku Wilanów?

Wiem, wiem, wiele osób psioczy na to osiedle, ale mnie się tutaj cudownie mieszka. Jest ład architektoniczny, a gdy siedzę i czytam w nocy, jest cicho, spokojnie. W ogóle nie mam poczucia, że to wyspa nowobogackich czy ludzi, którym poprzewracało się w głowach.

Rozmawiała: Agnieszka Wójcińska
Zdjęcia: Michał Przeździk-Buczkowski, Biuro Literackie