Świątki malowane: z wizytą u Joanny Kos-Krauze

Znani i lubiani w domu

Joanna Kos-Krauze w swoim domu pod Warszawą ma mnóstwo sztuki naiwnej. Postaci świętych, kapliczki, ptaszki – Ich dobra energia działa na jej wyobraźnię.

Małgorzata Tomczyk: Joasiu, wyobrażałam sobie, że mieszkasz nowocześnie, a nawet awangardowo. Ty – reżyserka i scenarzystka, specjalistka od mocnych tematów, kobieta twardo stąpająca po ziemi, konkretna. A tu przytulnie i na ludowo...

Joanna Kos-Krauze: Nigdy z Krzysztofem jakoś specjalnie nie zastanawialiśmy się nad wystrojem domu. Urządzaliśmy go spontanicznie, sprzętami, na które było nas stać i w otoczeniu których dobrze się czuliśmy. Miało być przede wszystkim wygodnie. Na pewno nie chcieliśmy meblościanek. Na Kole wypatrzyliśmy piękną starą szafę, którą Krzysztof sam odnowił i pomalował. Sztuka naiwna pojawiła się przy okazji przygotowań do filmu „Mój Nikifor”. Dziś już nie kupuję do domu kolejnych rzeczy, raczej się ich pozbywam. Z wiekiem przychodzi mi to coraz łatwiej. Jakbym oddawała niepotrzebny bagaż.

Żadnych sentymentów?

Co do przedmiotów – żadnych. Zagracona przestrzeń to bałagan w myślach. Nie chcę emocjonalnie uzależniać się od przedmiotów. Statuetki, które zdobywaliśmy z Krzysiem, oddaję na aukcje, jeśli cel wart jest tego albo ktoś w potrzebie. Nie rozumiem ludzi, którzy biorą kredyty na pseudodesignerskie sprzęty do domu. Szkoda na to życia.

Czyli dom nie jest na zawsze...

Oczywiście, że nie. Tyle pokoleń traciło majątki, dach nad głową, wszystko. A okazywało się, że przetrwali, zachowali tożsamość, niczego nie stracili, a wręcz zyskali. Zmiany, nawet drastyczne, są czasem potrzebne. Mój dom nigdy nie był taki tradycyjny. Wiele razy zmieniałam adres, długo mieszkałam w Afryce, za każdym razem budowałam go od nowa. Pewnie dla wielu taki styl życia jest nie do przyjęcia. Dla mnie nie do zaakceptowania są małostkowe, mieszczańskie zachowania, gdy ktoś przestaje na przykład zapraszać do swego fantastycznego domu rodzinę z małymi dziećmi, bo boi się, że zniszczą mu drogie meble.

Co takiego jest w sztuce naiwnej, w grubo ciosanych rzeźbach Stręka, że dobrze ci się z nimi mieszka?

Energia. Poza tym lubię estetykę Stręka. Jest fenomenalny plastycznie. On te rzeźby ciosał siekierą, dość odważnie i nowocześnie. Potem fantastycznie kolorami obrabiał – w sposób niesentymentalny, nieprzewidywalny. Dziś ciężko o tak dobrą sztukę naiwną, nie znajdziesz takich dzieł jak w latach 60. Tę sztukę zniszczył czas i życie, które dostało przyspieszenia. Cepelia, stawiająca na masową produkcję, także się do tego przyłożyła.

Korona ze zmultiplikowanej Trójcy Świętej, kapliczki... Tematyka religijna dominuje. A ty jesteś religijna?

Nie. Ale to nie ma nic do rzeczy, bo sztuka ludowa z natury zajmuje się sprawami podstawowymi, duchowością. Rzeźby Stręka są dla mnie aktem jego głębokiej wiary, refleksji, może niepokoju. Chciałam je mieć, bo działają na moją wyobraźnię, są oryginalne. Czasem jest tak, że coś ci się podoba, ale niekoniecznie chcesz to oglądać 24 godziny na dobę. Kiedy odkryliśmy Stręka, był umierający, leżał w szpitalu. Kupiliśmy ostatnie z jego figurek od kogoś z rodziny. Zafascynowało nas, że zaczął rzeźbić dopiero na emeryturze, i to, co wychodziło spod jego ręki, było jakby destylatem życia. Historie ludzi, źródła ich talentu, pewna tajemnica z tym związana to zawsze był klucz do naszych filmów o artystach.

A te intrygujące małe dzieła sztuki na drzwiach szafy?

To obrazki malowane przez moją teściową z pierwszego małżeństwa Ninel Kameraz-Kos. Była pierwszą stypendystką u największego kolekcjonera sztuki ludowej w Polsce. Sąsiaduje z nimi list proszalny Nikifora z naszego planu zdjęciowego.  

O którym z artystów chciałabyś nakręcić film?

Banksy mnie interesuje. Bardzo ciekawy wizualnie, genialny marketingowo, zjawisko medialne.  

O Artyście:

Julian Stręk – jeden z ostatnich polskich rzeźbiarzy ludowych, jeśli nie ostatni. Zmarł w 2000 roku. Nie miał wykształcenia artystycznego. Rzeźbił tak, jak potrafił: najpierw siekierą ociosywał klocek drewna, potem kozikami nadawał kształty postaciom. Nie podróżował, nie bywał w muzeach i nie oglądał albumów z reprodukcjami wielkich mistrzów. Inspiracje czerpał z pobliskiego kościoła, z przydrożnej kaplicy, z „Płomyczka” z reprodukcjami „Pocztu królów polskich” Matejki. Z wielkiej wyobraźni. Wiele rzeźb Stręka znajduje się w prywatnych kolekcjach w Polsce i za granicą.

Tekst i stylizacja: Małgorzata Tomczyk
Zdjęcia: Rafał Latoszek