Wnętrza w rytmie czaczy - Robert Kochanek opowiada o swoim domu

Znani i lubiani w domu

Z urządzaniem mieszkania jest jak z tańcem. Albo, lepiej, jak z partnerką w tańcu. Niekoniecznie liczy się technika, tylko to coś: dusza. Tancerz, Robert Kochanek, nazywa to duszą Indianina.

Robert Kochanek - autografy i remont

Najpierw w kamienicy na Mokotowie gruchnęła wiadomość, że sprowadza się Majdan. Potem ktoś usłyszał, że Czerkawski. Nie, Maserak. W końcu mieszkańcy ustalili, że to jednak Kochanek. A jak już zamieszkałem, to wszyscy od razu przychodzili po autografy. Zaprzyjaźniliśmy się. Jedyne przejścia miałem z chłopaczkami z podwórka, którzy raz zarysowali mi samochód. Ale gdy dowiedzieli się, że to mój, bardzo przepraszali, bo myśleli, że jakiś yuppie znowu zaparkował na podwórku, żeby nie płacić w parkometrze. A jeden z tych urwisów tak się zasugerował tym, że występuję w telewizji, że zaczął nawet chodzić na castingi do różnych seriali.

No i przyszedl czas na remont, czyli wyburzanie. Jedna z ekip tak mi zalazła za skórę, że zagroziłem dziennikarzami z TVN. Panowie, za chwilę przychodzi „Usterka” – powiedziałem. Przetrzymałem ich trochę, po czym podziękowałem za współpracę. Z opresji uratowała mnie Gosia Socha
– tańczyłem z nią w „Tańcu z gwiazdami” – która też akurat się urządzała. Podsunęła mi własną ekipę. Potem zaczęły się wizytacje znajomych.

Tancerze mówili, że mieszkanie nie może być sztampowe, bo się znudzi. Kierowca rajdowy stwierdził, że brakuje energii w łazience – ogromne lustro i szare ściany – więc teraz wisi w niej kolorowe zdjęcie Ala Pacino. Aktorki stawiały na zieleń i bibeloty, na przykład maski. Na to jednak nie dałem się namówić. Ale najbardziej pomógł mi Olivier Janiak, z którym też poznaliśmy się w „Tańcu z gwiazdami”. Wąskie, wysokie drzwi do pokojów to jego rozwiązanie – sprawdzają się, bo, jak widać po moim wzroście, jestem z rodziny king kongów.

Dla tancerzy wielogodzinne ćwiczenia przed lustrem to coś normalnego. Szkoły taneczne, sale, w których mamy treningi – wszystko wyłożone jest lustrami. I tak mi już zostało – dużo luster mam też w mieszkaniu: jedno na całą ścianę w łazience, drugie w holu, we frontach szafy. Kiedyś chciałem mieć też lustro na suficie w sypialni, dość odważnie. Ale plany się zmieniły i przeniosłem je do garderoby. A sypialnia i bez niego jest ekstrawagancka: z czerwonymi energetyzującymi ścianami i wielkim indyjskim łóżkiem pośrodku.

Ludzie z reguły nie lubią przeglądać się w lustrze. To dlatego podobno całe fast foody są przeszklone: klienci nie mogą znieść swojego odbicia, więc jedzą szybko i uciekają. Mnie to nie krępuje. Zresztą, lustro traktuję jak test: po tym, jak dana osoba w nie spogląda, poznaję, czy jest otwarta i gotowa, by tańczyć. A jak nie jest, to tym bardziej powinna zacząć tańczyć, bo taniec dodaje pewności siebie.

W mojej szkole na Ursynowie zjawił się kiedyś wielki, gruby facet, po jakimś czasie nabrał tak miękkich ruchów, a przede wszystkim pewności siebie, że choć nie był latynoskim macho, na wszystkich przyjęciach kobiety chciały tańczyć tylko z nim. Bo taniec to najprostszy sposób, by oczarować kobietę. Nie każdy potrafi ciekawie zagadać, ale jak umiesz poprowadzić dziewczynę w tańcu, będzie twoja.

Robert Kochanek - taniec sposobem na kobietę

Ja wybrałem tańce latynoamerykańskie, bo jak powiedział mój nauczyciel, słynny Hans Galke, mistrz tańca latynoamerykańskiego, jestem nerwus. „W standardach, owszem, dasz radę, bo jesteś pracowity, to będzie nawet bardzo poprawne, ale nie twoje, wybierz łacinę”. Chyba miał rację z tym nerwusem. W dzieciństwie mnie nosiło, wakacje spędzałem u babci w Puszczy Bolimowskiej, chodziłem z procą w kieszeni i z łukiem na plecach, skakałem po drzewach i polowałem na wszystko, co się ruszało. Późno zacząłem trenować, bo dopiero jako czternastolatek, ale za to miałem prawdziwie beztroskie dzieciństwo. Od czego się zaczęło? Od filmów z Fredem Astaire’em i Ginger Rogers – światła, reflektory, aplauz, to mi się podobało.

Gdy prowadzę kursy tańca, pytam panów: „Jaki kolor oczu ma twoja partnerka?”. Jak nie pamiętają, mówię: „To jak chcesz z nią tańczyć?”. Taniec to emocje. Dom tak samo. Mnie w moim mieszkaniu ujął skrzypiący parkiet. Reszta przyszła z czasem. Kolory – czerwony w sypialni, fiolet na podłodze w kuchni – podpatrzyłem w Hawanie na elewacjach kamienic: żółtych, zielonych, niebieskich. Na Kubę zostałem zaproszony przez jedno z biur podróży. Miałem prowadzić kursy taneczne dla gości. Powiedziałem rezydentce, że chciałbym zobaczyć najprawdziwszy kubański klub. No i jeden chłopak mnie zaprowadził.

Po drodze zaglądaliśmy do mieszkań – raz przywitał mnie pan w welurowym szlafroku, z takiiimi długimi paznokciami, który wyglądał jak czarownik voodoo – szliśmy korytarzami, mijaliśmy jakieś podwórka i na koniec dotarliśmy do nielegalnego klubu z muzyką na żywo, gdzie wszyscy tańczyli, śpiewali, palili cygara (wtedy pierwszy raz zapaliłem cygaro i do dziś lubię je zapalić w dobrym towarzystwie). I ja też tańczyłem.

Robert Kochanek - inspiracje z podróży

Nikt nie wierzył, że jestem z Polski. Słyszałem: „You spanish man”. Kubańskie kolory we mnie zostały. A przecież kiedyś ubierałem się tylko na czarno. Prowadziłam wtedy zajęcia z tańca w liceum katolickim w Krakowie. Raz siostry poprosiły mnie do gabinetu i mówią: „Wie pan co, czarny to zarezerwowany jest dla nas, my byśmy sugerowały, żeby pan jakoś bardziej kolorowo się nosił, nacieszyłybyśmy panem oko”. Ale dopiero Kuba przekonała mnie do koloru, nawet samochód kupiłem nie czarny, jak zawsze, tylko biały.

Wiele pomysłów przywiozłem z podróży. Na lotnisku w Moskwie, przeglądając gazety, zachorowałem na złoty, stylizowany fotel. Po powrocie do domu, znalazłem taki na starociach i sam odnowiłem ramę. U kolegi, też w Moskwie, zobaczyłem stół, który miał nogę zrobioną z przeciętych na pół maszyn do szycia, a blat z pokruszonej grubej szyby. Już od dawna noszę się, żeby zrobić sobie podobny.

Z kolei z Hiszpanii przywiozłem fotografię matadora, kastaniety, wachlarze i czerwoną wyszywaną chustę używaną w tańcu flamenco. Akurat byłem wtedy na turnieju flamenco w Maladze. Ciarki przechodziły mi po plecach, gdy oglądałem występ kobiety w ciąży i jej dorastającej córki. Ależ ta mała miała pazur. A jak wywijała chustą, puff, pod sam sufit. Potężna scena, dwa punktowe światła, akompaniament gitary i one we dwie na środku – istny orgazm taneczny.


Wysłuchała: Monika Utnik-Strugała
Fotografia: Wojciech Olszanka/East News, Archiwum Roberta Kochanka

reklama