Cudownie odzyskane obrazy

Artyści

Wróciła do nas Madonna! Nie, nie chodzi o królową popu, lecz o Madonnę z Dzieciątkiem na kolanach, namalowaną przez Lucasa Cranacha Starszego, jednego z najwybitniejszych artystów europejskiego renesansu.

Dzieło pochodzi z 1510 roku i powstało dla wrocławskiej katedry. Do XIX wieku panel wisiał w kaplicy św. Jana Ewangelisty, po czym „awansował” i trafił do skarbca, gdzie w międzywojniu udostępniano go widzom za okazaniem biletu. Jego niezwykła wędrówka po Europie zaczyna się w 1943 roku. Wtedy, obawiając się alianckich nalotów na miasto nad Odrą, władze hitlerowskie postanowiły ukryć pracę Cranacha w opactwie cystersów w Henrykowie. Madonnie uszyto płócienną koszulkę zapinaną na zatrzaski, co okazało się zbyt słabym zabezpieczeniem – lipowa deska pękła.

Po zakończeniu wojny obraz wrócił do Wrocławia, do Muzeum Archidiecezjalnego. Zlecono konserwację ks. Siegfriedowi Zimmerowi, który zamówił u znajomego kopię. W 1947 roku Zimmera wraz z innymi Niemcami zmuszono do „przeprowadzki” do sowieckiej strefy okupacyjnej na Zachodzie. Wtedy to ksiądz podmienił oryginał Cranacha na falsyfikat. Dalsze losy arcydzieła przypominają sensacyjną powieść. Dla nas najważniejsze: w lipcu tego roku „Madonna pod jodłami”, oszacowana na 6-8 mln euro, wróciła do właścicieli, to znaczy do katedry wrocławskiej.

Robotnik zakochany w plaży

Nie mamy nadmiaru zabytków – tym bardziej boli, gdy z kolekcji znika cenny obiekt. Kiedy w 2000 roku z poznańskiego Muzeum Narodowego skradziono płótno słynnego impresjonisty Claude’a Moneta – jedyne w polskich zbiorach – podniesiono larum. Złodziej wkradł się na salę, gdzie eksponowano oszacowaną na milion dolarów „Plażę w Pourville” (1882 rok), wyjął obraz z ram i zastąpił falsyfikatem. Po ponad dziewięciu latach poszukiwań zatrzymano niejakiego Roberta Z., mieszkańca Olkusza, budowlańca bez wykształcenia. To on ukradł obraz. Trzymał go w szafie u rodziców i często oglądał.

Motywy zbrodni wytłumaczył: nie jest kolekcjonerem, nie zamierzał „Plaży…” sprzedawać, po prostu chciał mieć u siebie pracę ulubionego impresjonisty. Jak dokonał kradzieży? Przez kilka dni, jak uczniak, kopiował w muzeum pejzaż Moneta, a gdy nikt nie patrzył, powoli wycinał kompozycję z ram.


To niejedyne skradzione dzieła, na „wypłynięcie” których czekano latami. W 1971 roku w Rzymie doszło do jednego z najbezczelniejszych włamań w historii: z rezydencji dewelopera-potentata wyspecjalizowany w rabunkach sztuki gang wyniósł nocą 42 cenne obrazy, wśród nich płótna van Dycka i Poussina. Szybko ustalono, że to zlecenie mafii, ale nic ponadto.

Dopiero w marcu tego roku, po ponad 40 latach, detektyw natrafił na trop kolekcji. Pewna rzymska dama usiłowała sprzedać cztery ze skradzionych prac. W jej dwóch domach znaleziono kolejne poszukiwane obiekty, w sumie – 37. Kobieta tłumaczyła, że wraz z niedawno zmarłym mężem nabyli malowidła przed 20 laty na zamkniętym rynku.

Wyczekiwanie śmierci

Poszukiwania obrazów Jerzego Nowosielskiego, skradzionych tuż po odejściu artysty (21 lutego 2011 roku), trwały kilkanaście dni. Akcję przeprowadzili policjanci z grupy „Vinci”, specjalizującej się w odzyskiwaniu skradzionych dzieł sztuki. To był bardzo prymitywnie zaplanowany rabunek: przestępcy czyhali na śmierć starego, od wielu lat chorego mistrza. Dzień po tym włamali się do domu malarza; wynieśli ikony, dziesięć płócien, krucyfiks, dwa zegary, różne pamiątki oraz 230 zł.

Wartość prac oszacowano na około 300 tys. zł. Znaleziono je w Krośnie Odrzańskim. Czekały na wywiezienie z kraju w bagażniku auta. Jednemu z odpowiedzialnych za ten wyczyn bezrobotnemu recydywiście grozi kara 15 lat więzienia; paser, który pomógł ukryć zdobycz, może posiedzieć dekadę.

Najgłośniejszy krzyk

Trudniej mieli „porywacze” dwóch dzieł Edwarda Muncha z muzeum imienia najsłynniejszego norweskiego artysty w Oslo. Stało się to 22 sierpnia 2004 roku, w zwykły dzień, kiedy w muzeum było pełno zwiedzających. Zamaskowani, uzbrojeni napastnicy wtargnęli do sali, gdzie eksponowano „Krzyk” i „Madonnę” (prace z 1893 roku). W mediach podniósł się krzyk – arcydzieła nie były odpowiednio chronione! Dla policji ich odnalezienie stało się sprawą prestiżową.

Udało się dwa lata później. Lekko uszkodzone obrazy poddano renowacji i lepiej je zabezpieczono systemem alarmowym.

Zaledwie rok wcześniej światem sztuki wstrząsnęła kradzież „Saliery”, solniczki wykonanej w latach 1540-43 przez florentyńskiego rzeźbiarza-złotnika – Benvenuta Celliniego dla króla Francji Franciszka I. Duma wiedeńskiego Kunst-historisches Museum zniknęła podczas renowacji fasady budynku, kiedy muzeum pokrywały płachty maskujące rusztowania. Złodziej, który wyszedł oknem, miał ułatwione zadanie.

Solniczkę o wartości ok. 65 mln dolarów znaleziono na początku 2006 roku – zakopaną w lasku pod Wiedniem. Sprawca, niejaki Robert Mang, niemal z dumą przyznał się do czynu. Jego zdaniem muzealny alarm był partactwem, zaś wyniesienie tak cennego obiektu – żartem. Kosztowało go to cztery lata więzienia. Czy aby nie przesolił?

Uprowadzenie relikwii kultury

A jaka kradzież dzieła sztuki wywołała największe poruszenie? Oczywiście – zniknięcie Mony Lisy z Luwru! Stało się to 21 sierpnia 1911 roku, lecz afera wybuchła dzień później, bo nikomu nie przyszło do głowy, że ktokolwiek mógł się na coś takiego odważyć. Alarm podniósł pewien malarz pracujący nad obrazem przedstawiającym wnętrze Salon Carré, ale woźny się nie przejął. Przekonywał, że obraz jest u fotografa. Jednak i tam zguby nie było. Wtedy zaalarmowano policję. Stawił się sam prefekt Paryża wraz z oddziałem 60 inspektorów i grupą agentów. Zamknięto muzeum, obstawiono dachy, ewakuowano zwiedzających.

Przez następne dni przeszukano gmaszysko od strychów do piwnic. I nic. Tylko u stóp Nike z Samotraki walało się porzucone szkło i ramy, z których przedtem uśmiechała się tajemnicza dama. Zanim wróciła ona do Luwru, co nastąpiło w 1913 roku, muzeum odwiedzały tłumy, kontemplujące puste miejsce po obrazie. A złodziej, Vincenzo Peruggia, 29 lat, pracownik muzeum, w sądzie tłumaczył, że chciał zwrócić największe osiągnięcie Leonarda swemu narodowi i oddać obraz florenckiej galerii Uffizi. Opinia włoska uznała Peruggia za bohatera, odsiedział zaledwie siedem miesięcy.

Prawda przedstawia się mniej romantycznie. Złodziej wpadł, gdy usiłował malowidło do Uffizi… sprzedać. A jeśli chodzi o wartość obrazu – kiedy wrócił do Luwru, witany jak bożyszcze, oszacowano go na pięć milionów franków. Pół wieku później, gdy Monę Lisę wypożyczono do Ameryki na wystawę, ubezpieczono ją na 100 mln dolarów. I to wydawało się kwotą symboliczną.


Te historie skończyły się happy endem. Są jednak kradzieże bez szczęśliwego – na razie – finału. Wśród nich – „Portret młodzieńca” pędzla Rafaela, obok „Damy z gronostajem” Leonarda najcenniejsze dzieło w kolekcji Czartoryskich, zaginione podczas wojny.

Obecnie za najdroższe na świecie skradzione płótno uchodzi „Koncert” Jana Vermeera, wyniesiony z bostońskiego Muzeum Sztuki w 1990 roku. Tylko za informację, gdzie może się znajdować, ofiarowywane jest pięć milionów dolarów. Jedno jest pewne – spektakularne kradzieże dzieł sztuki mają działanie marketingowe. Ale też uświadamiają trudną do przełknięcia prawdę: nie ma dzieł bezcennych. Wszystko to przedmioty handlu. Niestety.

Tekst: Monika Małkowska
Zdjęcia: wikipedia

reklama