Dotyk melancholii

Artyści

Odkąd sięga pamięcią, rysowała z ogromną pasją, po wariacku od rana do nocy. W dzieciństwie pokrywała rysunkami arkusze szkolnych świadectw, które ojciec nauczyciel przynosił do domu.

Miała ulubione sposoby: kładła na kartce duże pudełko kremu Nivea i odrysowywała idealne kółka, które nazywała „głowoce”. Małymi postaciami zaludniała pliki papieru. I tak człowiek, a przede wszystkim kobieta, stał się najważniejszym bohaterem twórczości Barbary Gawdzik-Brzozowskiej. I jest do dzisiaj. – Dziewczynka oczywiście musiała być – zawsze interesowała mnie piekielna baba. Baby są fascynujące zdecydowanie – opowiada artystka o ulubionych motywach. – Uważam, że nie ma nic piękniejszego od małych dziewczynek i straszniejszego nad stare baby – wiem po sobie – dodaje z uśmiechem.

Bohaterkom nadaje ekscentryczne imiona: Kardula, Witaliana, Lozanna, Zefiryna i Januaria. Nie są to jakieś tam zwyczajne kobietki. Wyniośle patrzą w dal, a jeśli się uśmiechają, to kpiarsko, ironicznie. Są silne, władcze i odległe, ale podszyte melancholią. Ich tajemniczy świat zamieszkują też zwierzęta: ni to szczur, ni ryba o imieniu Anatol, kot Polikarp, kotka Pulcheria, mrówkojad jak pluszowa maskotka… Te zwierzęta są jak odbicie ludzkiej duszy.

Swoje bohaterki artystka stroi niczym lalki. Na wzór hiszpańskich infantek ubiera je w ciasno sznurowane gorsety, szerokie spódnice rozpięte na krynolinie, kryzy i żaboty, rękawiczki i eleganckie trzewiki, wymyślne kapelusze, toczki, czapeczki, woalki i wstążki. Wiotkie postacie zdają się być przytłoczone ciężkimi tkaninami, ale trzymają się prosto i z klasą. Uwagę zwracają też ich włosy, czasami ułożone w skomplikowane tapiry, irokezy i warkocze, a niekiedy swobodnie opadające. Lekkie pasemka fruwają wokół twarzy i szyi, nadając kompozycji wyjątkową ekspresję.

Żeby stworzyć ten spektakl, Barbarze Gawdzik-Brzozowskiej wystarcza kartka, piórko i czarny tusz. Za pomocą skromnych narzędzi osiąga niesamowite efekty. Czasami tylko doda delikatną plamę koloru, rysunek podkreśli bladą czerwienią róży, spinając fałdy sukni, pończochy zabarwi lekkim seledynem, pasmom włosów nada fioletowy blask.

Widocznie ta prostota warsztatu była jej pisana, dążyła do niej instynktownie, bo przecież studiowała w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, w czasach, gdy niepodzielnie rządzili tu koloryści, piewcy barwności świata. A jednak po absolutorium z malarstwa w pracowni Eugeniusza Eibischa porzuciła malarstwo, a po dyplomie z grafiki u Konrada Strzednickiego nigdy więcej nie zajmowała się grafiką warsztatową.

Już w czasie studiów zasłynęła jako wybitna rysowniczka i ilustratorka. Robiła też murale (malarstwo ścienne), projektowała ubrania, meble, biżuterię, zabawki. Mąż pani Barbary, znakomity malarz Tadeusz Brzozowski, pisał o niej z dumą: „To wielka frajda patrzeć, jak wielki talent rozkwita niczym wspaniały kwiat”.

Każdy rysunek artystki jest trafnym portretem ludzkich typów i charakterów. Tutaj, jak w życiu, groteska miesza się z dramatem, smutek z ironią, a tragedia często przechodzi w farsę.


Tekst: Małgorzata Czyńska
Fotografie: katalogi wystaw, Miejska Galeria Sztuki im. Władysława hr. Zamoyskiego w Zakopanem, www.galeria.zakopane.pl

reklama