Eryk Lipiński: mężczyzna, który założył Szpilki

Artyści

Choć za jego najlepszych czasów telewizor należał do rzadkości, Eryka Lipińskiego rozpoznawano natychmiast. A w socjalizmie popularność połączona z sympatią działała jak łapówka.


Nie, nie chodzi o bohatera filmu „Pół żartem, pół serio”, lecz o naszego rodzimego komedianta, który wprawdzie aktorem nie był, ale wielokrotnie występował na teatralnej scenie i małym ekranie. Wzięty rysownik-karykaturzysta, pisarz, felietonista, konferansjer, plakacista, wydawca... Listę można by wydłużać. Po prostu człowiek orkiestra.

Do tego powszechnie lubiany za szarm i dowcip, podziwiany za erudycję i przedsiębiorczość. Rozpoznawany natychmiast w autobusie, w knajpach, w sklepach. Najlepszym miernikiem byli taksówkarze wiozący go tam, gdzie wskazał, choćby zmiennik czekał w innym miejscu. Eryk Lipiński zmarł we wrześniu 1991 roku, w wieku 83 lat, do końca aktywny. Tej jesieni, z okazji 20-lecia śmierci, w założonym przezeń stołecznym Muzeum Karykatury urządzono wystawę „Eryk i Zuzanna”.

Tytułowa panna Zuzanna to córka satyryka, mieszkająca w Londynie. Umówiłam się z nią w warszawskim mieszkaniu „po tacie”. Ekskluzywny za PRL-u blok na tzw. Latawcu (osiedle nieopodal placu Zbawiciela) najlepiej świadczy o pozycji Lipińskiego. Zamieszkał tam po rozwodzie z pierwszą żoną, z którą po wojnie dzielił samodzielne, duże mieszkanie przy ulicy Frascati, obok wydawnictwa Czytelnik. Cud, miód w zrujnowanej Warszawie! Ale chata na Latawcu to też był szpan nie z tej ziemi. Zwłaszcza że podzielona na mieszkanie i usytuowaną dwa piętra wyżej pracownię.

Wjeżdżam zgrzytającą windą na najwyższą kondygnację, jeszcze jedną pokonuję schodami, docieram do niewielkiego pomieszczenia wygospodarowanego ze strychu i myślę, jak bardzo w ciągu ostatniego 20-lecia zmieniło się pojęcie luksusu. A także humoru. I kryteria sławy. Bo przecież „Eryczek” kiedyś uchodziłby za celebrytę (ale nie było wtedy takiego terminu) i na pewno opływałby w prawdziwe dobra. Z drugiej strony pewnie by nimi gardził, kultywując rodzinną tradycję „porządnego lewaka”.

Student z opóźnieniem

Urodził się w Austro-Węgrzech, jako poddany Franciszka Józefa. Syn malarza i karykaturzysty Teodora Rawicz Lipińskiego i Jadwigi z Czartoryskich wyssał z „mlekiem ojca” nonkonformistyczną postawę, nienawiść do obrzydliwego kapitalisty, szeroki gest oraz społecznikowską pasję. Eryk studiował na warszawskiej ASP przed wojną u takich mistrzów, jak Tadeusz Pruszkowski, malarz (i rektor), czy Edmund Bartłomiejczyk, wybitny projektant-aktywista. Ale na uczelnię poszedł jako „stary”, już po zawodowych sukcesach (w 1935 roku założył antychadecki tygodnik satyryczny „Szpilki”, przez trzy kolejne lata pełnił funkcję redaktora naczelnego), osiem lat po debiucie w roli karykaturzysty (tygodnik „Pobudka”, 1928 rok).

Znalazł się na jednym roku ze swą późniejszą żoną, Hanną (Anną) Gosławską. Ślub kościelny wzięli w 1937 roku, dziewięć lat później urodziła się córka Zuzanna. Różnica wieku pomiędzy nią a nim (osiem lat) nie przeszkadzała. Bardziej zaważyły zawodowe relacje pary: Ha-Ga, także rysowniczka i autorka cotygodniowej „Szpilkowej” rubryki, nie pozostawała bezkrytyczna wobec dokonań męża. Była intelektualną partnerką, znającą się na rzeczy, z silną osobowością. Nie zaspokajała mężowskiego ego. Musiało dojść do rozłamu, czyli rozwodu pod koniec lat 50.

Zuzanna miała siedem lat, gdy rozpoczęła „samodzielne” życie w Zakopanem, bez ojca i matki. Powodem tej przedwczesnej samodzielności był kiepski stan jej zdrowia. Jednak, jak twierdzą psycholodzy, choroby bywają „interesowne”, a mała czuła się zaniedbana przez starych. Dobre relacje Zuzanny z ojcem nawiązały się, gdy już nie mieszkała w Polsce (wyemigrowała do Anglii w 1975 roku zaraz po studiach plastycznych). Głównie za sprawą jej współpracy z Muzeum Karykatury – to ona jest autorką logo instytucji i plakatu na jej inaugurację.



Zracjonalizowany marzyciel

Urodził się za wcześnie o pół wieku. Dziś mógłby się spełniać w działaniach na światową skalę. Ale już za życia uchodził za medialną bestię. Był wszędobylski, nie bał się tłumu i niekonwencjonalnych pomysłów. Tymi ostatnimi wyprzedzał swą epokę. Na przykład zamiast przepisywać wiele razy jakiś tekst, fotografował go i rozsyłał odbitki. Gdy pojawił się faks, przesyłał nim listy i rysunki. Kserokopiarka wprawiła go w ekstazę. Pierwsze komputery zachwycały.

„Dziś nasz kontakt byłby mailowy, skype’owy lub SMS-owy. Nie byłoby problemów z przesyłaniem projektów, nad czym Eryk tak ubolewał. Jednak czytając jego listy, których mam ponad tysiąc, cieszę się, że za jego życia nie było jeszcze komputerów", uważa Zuzanna, która dobrze pamięta entuzjazm ojca dla technicznych nowinek ułatwiających międzyludzkie kontakty. Podobno już w latach 60. przewidział telefony komórkowe. „Zobaczysz, kiedyś każdy będzie miał telefon czynny od ręki, na przyciski”, mawiał. Wizjoner czy marzyciel? Przecież w tamtych czasach na międzynarodowe połączenia czekało się nieraz dwie doby! Tymczasem spełniło się. Miał też niepol-skie cechy charakteru. Był punktualny, zawsze dotrzymywał słowa, miał buchalteryjny porządek w papierach. A nade wszystko nie narzekał – postarzały i schorowany robił dobrą minę.

W kontaktach z ludźmi był ciepły, otwarty, uważny i pełen empatii. Nawet jeśli myślał o niebieskich migdałach, sprawiał wrażenie zainteresowanego rozmową. Absolutny optymista. Z zasady bagatelizował przykrości, nawet z tragedii umiał się śmiać. To podejście pomogło mu przetrwać Pawiak, potem obóz w Auschwitz. Inni załamywali się, on nigdy. Wyszedł chudy jak patyk, lecz uśmiechnięty. Tym w życiu wygrał. Lipiński wszystko obracał w żart i w każdej niemiłej sytuacji znajdował pozytywy. Samolot spóźnia się pięć godzin? Tym lepiej, ma czas na napisanie felietonu. Nie ma w portfelu pieniędzy? Fantastycznie, nie wyda ich na byle co! Przez większość był lubiany.

A kobiety... Cóż, zawsze miał jakieś romanse i miłosne afery. Według córki nie należał do przystojniaków, ale ujmował wdziękiem, bystrością, humorem. Tomka, przyrodniego brata Zuzanny i jedynego syna, poznał, gdy chłopak miał osiem lat. Tomasz „Lipina” Lipiński (kompozytor, wokalista, gitarzysta m.in. zespołów Brygada Kryzys i Tilt) odziedziczył po tacie talent i wolę walki. W mocno średnim wieku pan Eryk ożenił się po raz wtóry. Wybranka, młodsza o dobre dwie dekady, była tzw. kobietą ozdobną. Oprócz tego, że atrakcyjną, to jeszcze pełną poświęcenia i uwielbienia. Maruszka Borowicz została panią Lipińską na dobre i złe, pełniąc funkcje muzy, gospodyni, opiekunki, sekretarki. W tym ostatnim wcieleniu miała ułatwione zadanie. Jak wspomniałam, Lipiński był pedantem. Zawsze nosił przy sobie notes lub kalendarzyk i, gdy uważał coś za godne upamiętnienia, zapisywał, choćby hasłem. Jego pamiętniki są zatem wielce wiarygodne.

Nowa szkoła plakatu

Coraz mniej ludzi pamięta plakaty Lipińskiego. Tymczasem to była jedna z ważniejszych dziedzin, której się poświęcił. Wraz z Henrykiem Tomaszewskim uważano ich za twórców polskiej szkoły plakatu. „Początki naszej pracy były trudne”, wspominał Lipiński, „zaproponowaliśmy coś zupełnie nowego w tej branży, niespotykanego w świecie, musieliśmy więc pokonywać opór, zwłaszcza reżyserów wychowanych na plakatach tradycyjnych”. Opowiedział, jak udało mu się podejść Aleksandra Forda: zgodził się wykonać dwa projekty do „Ulicy Granicznej”, jeden „nowoczesny”, drugi „po staremu”, z wmontowanymi fotosami z filmu. Pod tym drugim się nie podpisał.

Czas pokazał, że nowatorska praca zyskała statut „ikony”. Tradycyjnej nikt nie pamięta. Szpile wtykane przez Lipińskiego bumelantom, prywaciarzom i imperialistom także dotknęła korozja. Satyra polityczna to gatunek szczególnie wrażliwy na upływ czasu. Zdewaluował się sposób rysowania pana Eryka, aluzje sprzed półwiecza trącą zaś naiwnością. Odreagowywanie wojny poprzez rysunek malca załatwiającego fizjologiczną potrzebę do hitlerowskiego hełmu? Dobre dla przedszkolaków. Albo antyimperialistyczna agitka pod postacią czołgu o „twarzy” Churchilla sterowanego przez Eisenhowera z trupią czaszką na rękawie. Toż to propaganda szyta gruby- mi nićmi. Rozumiem lawirowanie pomiędzy polityczną poprawnością, cenzurą, medialną popularnością – to była w PRL-u osobna dyscyplina wymagająca inteligencji, sprytu i kreatywności. Tym niemniej wolę Lipińskiego karykaturzystę. „Jak wyglądałaby Gioconda, gdyby malował ją...”. I tu autor wykonuje parodie piętnastu modnych w latach 60. mistrzów. O niektórych świat zapomniał, lecz tacy, jak: Picasso, Miró, Léger nadal tkwią na świeczniku sztuki.

Może świadom własnych ograniczeń, może z innych powodów z biegiem lat Lipiński coraz mniej rysował, za to coraz więcej angażował się w przedsięwzięcie, jakim było Muzeum Karykatury. W 1980 roku przyznał się w liście do córki: „Okropnie nie chce mi się rysować ani robić plakatów. Znudziłem się grafiką, mam większą ochotę do pisania lub też do działania organizacyjnego”.

Muzeum w posagu dla córki

Pomysł na Muzeum Karykatury przyszedł panu Erykowi do głowy podczas pobytu w Paryżu na Festiwalu Humoru. Rok 1957, głęboka komuna, ale już nie stalinizm. Zaczęła się odwilż, Gomułka obiecywał „ludzką twarz” ustroju. Dlaczego więc ta gęba nie miałaby się uśmiechać? Była już na świecie mała Zuzanna, cudowny pretekst, żeby prosić o rysunki – posag dla córki. „Ojcu niezręcznie było proponować sławnym artystom darowizny dla jakiegoś polskiego muzeum, którego na dokładkę jeszcze nie było”, tłumaczyła mi Zuzanna. „O wiele łatwiej przychodziło mu zwrócić się o gratisowy prezencik dla swej pierworodnej”.

Nikt nie odmawiał. W efekcie przez kilkadziesiąt lat, od 1957 do 1991 roku, powstawała bezcenna kolekcja prac pierwszoligowych rysowników z Europy i świata. Po śmierci ojca Zuzanna kontynuowała szlachetne żebractwo. Co więcej, w podobny bezgotówkowy sposób powiększały się muzealne zbiory. „Prawie wszyscy koledzy ofiarowali swe prace muzeum, bo ich ohydnie podszedłem, mówiąc każdemu z osobna, że inni ofiarowali", odkrywał karty Lipiński. Oszczędności to była jego specjalność. „Mam tytuł dyrektora i masę kłopotów natury gospodarczo-finansowo-personalnej. Zaangażowałem już siedem osób, dojdą jeszcze sprzątaczki, szatniarz, dozorca”, wyliczał w czerwcu 1980 roku. Wkrótce zamartwiał się, że trudno mu znaleźć historyków sztuki na etat za dwa tysiące – tyle, ile wynosi dniówka murarza, bez utrzymania i piwka. Pod tym względem niewiele się zmieniło...

Muzeum Karykatury ruszyło w 1977 roku, najpierw jako odnoga warszawskiego Muzeum Literatury. Sześć lat potem usamodzielniło się, przeniosło do budynku przy Koźlej. I tam trwa.

Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: katalogi muzeów i domów aukcyjnych
„Eryk i Zuzanna. Wystawa w 20-lecie śmierci Eryka Lipińskiego” w Muzeum Karykatury potrwa do 27 listopada