Artystka, która maluje twarze

Artyści

Krystyna Piotrowska maluje twarze po to, żeby przetrwały w ludzkiej pamięci.

Krótkie, po męsku przycięte włosy; niemal niewidoczny makijaż; okularki a la Romuald Traugutt; ciemny, szlachetny w linii strój plus olimpijski spokój. Aparycja i powściągliwe zachowanie sprawiają, że mało kto spodziewa się po niej wulkanicznej energii. Tym bardziej Krystyna Piotrowska zaskakuje.
Nawet mnie – pomysłami kulinarnymi.

Po wieloletnim pobycie w Szwecji (emigrowali z mężem Grzegorzem Gaudenem w 1984 roku, wrócili po ponad piętnastu latach) tworzy własne wersje skandynawskich dań. Surowy łosoś w sosie koperkowym i sorbet z serka homogenizowanego. Do tego, prawem kontrastu, kurczak po polsku z nadzieniem. Taką kolacją podjęła nas – męża i mnie – podczas ostatniej wizyty. Do pracowni, mieszczącej się w sąsiednim domu, nie wpuściła, bo bałagan. Jakby to było coś dziwnego podczas artystycznej pracy!

Znakomita graficzka, ostatnio sięgająca po nowe media – instalację i film wideo. Okazała się też doskonałą organizatorką wystaw. Dowodem sześć edycji Projektów Próżna, przygotowywanych przez Krynię (jak nazywają ją przyjaciele).

Próżna to część Festiwalu Kultury Żydowskiej "Warszawa Singera". Od kilku lat opustoszałe rudery przy ulicy Próżnej – ostatni ocalały fragment stołecznego getta – stają się scenerią artystycznych działań. Anektują je artyści zaproszeni przez Piotrowską.

– To się zaczęło bez mojej woli – opowiada artystka. – Po raz pierwszy do udziału w festiwalu namówiła mnie Gołda Tencer. Wtedy, w 2005 roku, zrealizowałam instalację z opadającym pierzem w jednej z kamieniczek przy Próżnej. Trwała zaledwie trzy dni, ale widziało ją mnóstwo osób. Poprzez realizację na Próżnej chciałam złożyć hołd mamie. Ocalała, bo miała oczy niebieskie… Ale losy dalszej rodziny bywały rozmaite. Nie wszyscy przetrwali nazistowski obłęd.

Rok później Krystynę poproszono o głos doradczy w sprawie kolejnej wystawy. Sama nie wiedząc, jak i kiedy, została kuratorką. – Co roku słyszałam, że to koniec. Następnie wyrok odraczano i musiałam w przyspieszonym tempie pracować nad kolejną wystawą – śmieje się Krystyna. – Na dokładkę sytuacja w kasie zmieniała się dosłownie co kilka dni.

Trzy lata temu Krystyna zasłała jedno z pomieszczeń na Próżnej dywanem z obciętych włosów. Kojarzyło się z obozem koncentracyjnym, gdzie kobietom golono głowy. Ale nie tylko – tradycyjne Żydówki po zamążpójściu zakładały peruki.

W instalacji „Dybuk” (Próżna 2010) Piotrowska zawiesiła dwa warkocze nad nieużywanymi od lat schodami. Długie krucze sploty zwieńczone czarnymi kokardami. Jak kirem. – Warkocze, moje marzenie… Kiedy byłam w szkole, przyprawiałam sobie sztuczne sploty, żeby nimi powiewać – tylko na takie wyjaśnienie zdobywa się Piotrowska. I dodaje: – A moja babcia nosiła perukę.

Krystyna ma na koncie również kilka realizacji wideo. Na 40. rocznicę Marca ’68 przygotowała film "Dokument podróży", prezentowany w Zachęcie. Przepytała kilkudziesięciu przyjaciół emigrantów – wszystkich żydowskiego pochodzenia – o przyczyny wyjazdu z Polski. Każdy z indagowanych rozpoczyna wypowiedź od tych samych słów: „Wyjechałem (am), bo…”. Co do Kryni graficzki, jej prace zapełniają twarze, same twarze. Powiększone do ponadludzkich rozmiarów. Najczęściej są to podobizny znajomych lub autoportrety. Niektórzy portretowani zasłaniają sobie połowę twarzy dłonią. Bywa, że Piotrowska pokazuje tę samą twarz w dwóch wersjach: z oczyma czarnymi i błękitnymi. Cytuje przy tym wierszyk: "Oczy czarne, życie marne; oczy niebieskie, życie królewskie". Ona to rozumie dosłownie. Odnosi do historii rodziny, do holokaustu.

Prace Krystyny intrygują. Wydaje się, że ich bohaterowie próbują się z nami, widzami, porozumieć. Zdradzić jakąś swoją tajemnicę. Przypomnieć o swym istnieniu. Ci ludzie przeżyli – jeśli nie fizycznie, to w pamięci, we wspomnieniach. To silniejsze niż życie.

Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: archiwum Krystyny Piotrowskiej, Anna Bedyńska/ Agencja Gazeta